Karen wytłoczyła bardzo przyzwoity krążek. Warto zwrócić uwagę na to  niebanalne przedsięwzięcie. Gdybym musiała opisać płytę „Attention!” jednym słowem, wahałabym się miedzy przymiotnikami „uroczy” i „szalony” .

Co to za wariatka, która krzyczy na cały głos: „Attention!” i dopomina się o uwagę? Mademoiselle Karen – duńska wokalistka i multiinstrumentalistka, polskiej publiczności znana głównie z saksofonowych popisów w grupie Czesław Śpiewa. Karen Mortensen (w Internecie zwana także „tą Karen od Czesława”), w 2011 wydała debiutancki krążek zatytułowany „Attention!”, dzięki któremu wylądujesz, drogi słuchaczu, gdzieś między wąskimi uliczkami  paryskich kabaretów.

Ilość wokalistek i „wokalistek” w polskim show biznesie jest nieprzebrana jak ścieki w Bałtyku. Rynek zalany jest śpiewaczkami różnej, zazwyczaj nieciekawej, maści. Poza tym co jakiś czas programy typu talent show objawiają nam nowy muzyczny geniusz, który wziął się „znikąd”. Niby dobrze, ale czegoś mi w takich samorodnych talentach brakuje. Po trosze okrzesania, po trosze profesjonalizmu i świadomości swojego scenicznego „ja”. Dlatego cenię artystki, które wcześniej zadbały o swoje zaplecze. Karen Mortensen jest właśnie taką osoba. Jej muzycznemu wykształceniu nie można niczego zarzucić. Absolwentka Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze z pewnością  wiedziała po co wchodzi do studia i co ma z tego wyniknąć.

Zaczyna się wielką bombą energetyczną i totalnym zamętem. Na  płycie jest taki mix instrumentalny, że mnie – laikowi, trudno wymienić wszystko z czego korzystała Karen. Jedno wiem na pewno: tan pani nie jest minimalistką. Mortensen zrobiła wszystko, by słuchacz nie nudził się słuchając jej płyty. Niuansów do wyłapania starczy na wiele przesłuchań. Od tego przybytku, na szczęście, nie rozbolała mnie ani głowa ani uszy, a pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Trochę jazzu, trochę kabaretu, domieszka popu i solidna porcja elegancji – ciekawe połączenie rozbudzające apetyt na więcej.

Wokalistka nie piszczy, nie wyje, i nie udaje, tylko naprawdę śpiewa! W dodatku bardzo dobrze. Słychać lata szkolenia głosu. Barwa Mademoiselle brzmi dojrzale i kobieco, choć trudno nazwać ją charakterystyczną. Dzisiejszy przemysł muzyczny lubi kobiety śpiewające szorstko, z tzw. „chrypką”. Głosowi Karen brak charakterystycznej nuty, ale warsztatowo nie można mu niczego zarzucić. Wokalistki słucha się łatwo i z przyjemnością. Dodatkowo stylizacja na Paryż połowy XX wieku i język francuski doskonale współgrają z delikatną, acz pewną barwą głosu Karen. Śmiem przypuszczać, że w nowocześniejszym materiale nie brzmiałaby tak dobrze.

Pierwsze pytanie, które przyszło mi do przy okazji recenzowania  tego krążka brzmi: o czym ta płyta mówi? co artysta chce mi powiedzieć?  Bardzo chciałabym  odpowiedzieć na to pytanie, ale nie do końca potrafię. Płyta jest radosna, pełna pozytywnej energii, jednak nie do końca wiem o co chodzi. Z pewnością przeszkadza mi tu ograniczenie lingwistyczne. Tak, francuski brzmi pięknie i śpiewnie, ale trzeba brać poprawkę na to, że trudno byłoby zepsuć materiał zaśpiewany w języku Edith Piaf.

Mój płytowy faworyt to tytułowe „Attention!”. Ten song działa jak mocna kawa: poprawia humor i dodaje kopa. Na uwagę zasługuje też piosenka, a właściwie żart muzyczny, nagrany w duecie z Czesławem Mozilem. „Kochany, kochany” ma wprawdzie polski tekst, co trochę gryzie się z  wypracowanym przez pierwsze siedem francuskich piosenek klimatem, do którego się przyzwyczaiłam, ale za to jaka jakość! Ten utwór to cała Karen! Większego lirycznego udziwnienia ze świecą szukać. Żeby zrozumieć o czym mówię, trzeba po prostu posłuchać. Należy też oddać Dunce sprawiedliwość: zarówno w „Kochany, kochany” jak i w „To ja kobieta” całkiem dobrze radzi sobie ze śpiewem w naszym trudnym języku, zwłaszcza, że wokalistka nie mówi po polsku. Na „Attention!” zaplątały się też dwa numery po angielsku. Jeden przyzwoity, a o drugim za chwilę. Płyniemy więc sobie na frywolnym okręcie z panią Mortensen za sterem, kiedy tuż przy końcu rejsu  pojawia się góra lodowa. Swawolny klimat niszczy zaskakująca zmiana okrętu na dziurawą, angielską łajbę. Song „You’n’me” to samobójstwo i próba morderstwa na słuchaczu. Tak skutecznie wybija z przyjemnego rytmu płyty, że aby dalej cieszyć się krążkiem brutalnie usunęłam go z playlisty. Naprawdę nie wiem dlaczego Karen to zrobiła. Wielka szkoda, bo gdyby nie ostatni numer mogłaby z czystym sumieniem powiedzieć, że naprawdę polubiłam jej styl.

Karen wytłoczyła bardzo przyzwoity krążek. Warto zwrócić uwagę na to  niebanalne przedsięwzięcie. Gdybym musiała opisać płytę „Attention!” jednym słowem, wahałabym się miedzy przymiotnikami „uroczy” i „szalony” . Prawie wszystko na tej płycie jest ujmujące. Od pierwszej piosenki, przez okładkę, teksty, linię melodyczne do przedostatniej piosenki włącznie. Artystka faluje między dystyngowanymi balladami i numerami, z których moc można wybierać wiadrami. Karen mogłaby spokojnie swoją energia obdzielić kilka zblazowanych wokalistek albo średniej wielkości kolektor słoneczny. Istne muzyczne wariactwo!

Można nawet pomyśleć, że Mademoiselle stara się wyjść z cienia sławnego kolegi, ale nie. Mimo wydania solowego albumu Karen dalej muzykuje z Czesławem. O czym to może świadczyć, jeśli nie o zwyczajnej radości, z tego co się robi? Nie widziałam materiału „Attention!” na żywo, ale miałam okazję oglądać Mortensen przy okazji koncertu Mozila. Łatwo wyczuć, kiedy artyście towarzyszy prawdziwa pasja. Wierzcie mi, ona naprawdę kocha tę robotę, albo… wcale mi nie wierzcie, tylko przekonajcie się na własne uszy. Nawet jeśli muzyka Karen Mortensen nie przypadnie wam do gustu, po przesłuchaniu tej płyty ogranie was irracjonalna ochota na creme bruleee.