„Imperium” Kapuścińskiego czytałam długo. Opinia mistrza reportażu jaką określa się autora onieśmielała mnie i budziła wątpliwości, czy aby wypada czytać zapiski Kapuścińskiego podczas jedzenia, w kolejce na poczcie, czy w innych – szalenie prozaicznych chwilach. Wydawało mi się, że by zgłębiać wrażenia autora z podróży po ZSRR/Rosji, muszę stworzyć sobie atmosferę.

Podróż z Kapuścińskim przez ZSRR/ Rosję jest wędrówką ekscytującą. Fakty dotyczące odwiedzanych miejsc, oglądanych widoków są podane prosto, tak, by zapadły w pamięć czytelnika i zachęciły go do wyobrażenia sobie tego, co widzi autor. Zachęta ta jest tak sugestywna, że za każdym intrygującym mnie fragmentem biegłam do komputera, szukałam zdjęć opisywanych przez Kapuścińskiego budowli, placów, miast czy miasteczek (to też nieco spowolniało lekturę).

Oczywiście, oprócz, niemalże fotograficznych portretów odwiedzanych krain w książce znajdziemy również doskonale relacje z ludzkiego życia, ludzkich myśli i tego, co nazwać można w wielkim uproszczeniem duchem przynależnym Imperium. Bo choć Imperium zwane ZSRR ulega rozpadowi na oczach reportażysty, to pozostaje ono żywe w ludziach je zamieszkujących – co, moim zdaniem, jest szalenie intrygującym doznaniem.

Wiem, że „Imperium” jest utworem, który będę czytała ponownie. Po to, by odkryć rzeczy jakie podczas tej lektury ominęłam, na jakie zwróciłam mniejszą uwagę. Wiem, że wędrując po Imperium z Kapuścińskim ugruntowałam swoje upodobanie do tego, olbrzymiego i czasami straszliwego, kawałka świata. I wiem, że jeśli ktoś jeszcze nie sięgnął po tę książkę – powinien:)